czwartek, 12 września 2013

Topeak DynaPack DX - czyli jak mieć bagażnik i go nie mieć

W czasie jazdy w trudnym górzystym terenie, nic nie spisuje się lepiej niż lekki, dobrze przylegający plecak rowerowy. Los jednak chciał, że większość czasu przejeżdżam płaską Wielkopolskę, gdzie jedynym utrudnieniem są 2 pagórki i piach. W tym wypadku, w czasie długich, całodniowych wypraw warto zainwestować w tylną torbę, która pomieści dodatkowe napoje, dętki i coś do zjedzenia. Ewentualnie szachy i ręcznik jak jedziemy nad jezioro. No i tu mamy dylemat, taki ładny rower a takie brzydkie bagażniki? Tak nie może być, w końcu trzeba jakoś wyglądać - w końcu nikt nie wychodzi na dwór z workiem od śmieci na głowie, tylko dlatego, że nie przemaka :)

Najważniejszym elementem była dla mnie możliwość szybkiego, wręcz natychmiastowego demontażu.   Przy krótkich przejazdach do 50 kilometrów wystarcza mi mała torebka podsiodłowa - dlatego opcja montowania i demontowania na dłuższe dystanse jakiś stelaży bagażnika nie wchodziła w grę. Niestety, wszystko wymagało kręcenia śrubkami, montowania potem na to torby, itp. To jest dobre, ale na kilkudniowe wyjazdy pod namiot z sakwami, a nie na jednodniową wycieczkę w wolny dzień. Nadzieję przyniósł Topeak i jego DynaPack DX.


DynaPack DX to całkiem pojemna torba/pojemnik? zdejmowana w sekundę - na stałe na sztycy mamy przymocowany kawałek lekkiego plastiku, w który wpinana jest cała konstrukcja (to szare coś). Nie obciąża to nam roweru i nie wystaje. Jak widać na zdjęciu moja torebka podsiodłowa na narzędzia jest większa. 


Po pierwszej jeździe zastanawiałem się, czy nagle to plastikowe mocowanie nie pęknie i wszystko się nie urwie, bo przy dużej prędkości i nierównościach całość potrafi mocno sprężynować. Wydaje się jednak, że wystarczy nie przekraczać zalecanych 4,5 kilograma i będzie wszystko ok. Oczywiście, nie ma co się oszukiwać, torba przetrwa pagórek zwany Osową Górą, ale z prawdziwych gór pewnie wróciłbym z tym w kawałkach. 




Torba jest bardzo pojemna, mi w zupełności starcza. Składa się z trzech komór, dolną można podzielić na 3 części i dodatkowo przymocować przedmioty na paski z rzepem. Dzięki temu nic nam nie lata i nie przesuwa się podczas jazdy - bardzo praktyczne. Na to przychodzi nakładka, która tworzy nam kolejną, środkową komorę - najbardziej pojemną. Tę część można dodatkowo powiększyć poprzez rozpinany zamkiem materiałowy komin. Górna część zabezpieczona jest siatką z zamkiem, tam można umieścić lekkie rzeczy typu, wiatrówka, spray na robactwo itp. W zestawie znajduje się też nieprzemakalny pokrowiec na torbę. Jeżeli wiemy, że będziemy wracać w nocy, z tyłu można wsunąć lampkę na klamrę. 

Topeak w swojej ofercie posiada jeszcze jeden DynaPack, bez oznaczenia DX - o połowę mniejszy. DX wydaje mi się idealny na one day trip. Bez problemu zabieram w nim wiatrówki, kanapki i 1,5l dodatkowych napojów i mieszczę się w zalecanym limicie wagowym. 

Po odpięciu, DynaPack można wygodnie przenosić - funkcję rączki pełni poprzeczny pas na górze. Po kilku trasach, do płaskich terenów mogę zdecydowanie polecić to rozwiązanie. 




poniedziałek, 2 września 2013

Singltrek pod Smrkem

Jeżdżenie po Wielkopolsce ma swój urok, ale w przeważającej części jest płasko, a kilkusekundowy zjazd z Osowej Góry w Mosinie wcale nie poprawia sytuacji. Góry wołały i wołały. Wybór padł na Singltrek pod Smrkiem, bo: Singltrek to świetnie przygotowane trasy, jest w miarę blisko, to marka sama w sobie z centrum rowerowym u podnóża góry. 



O trasach pod Smrkem możecie poczytać na stronie Singltrek singltrekpodsmrkem.cz. Znajdziecie tam informacje o historii powstania marki Singltrek, świetnie przygotowaną mapę w pdf, opis tras, słowem wszystko co musicie wiedzieć. GPS zbędny, wystarczy sama mapa ze strony. 

Dojazd z Wielkopolski zajął nam więcej czasu niż planowaliśmy, bo prawie 5 godzin mimo zakładanych 4 - ale to wina zamkniętej drogi do Lubania i konieczność cofania się do objazdu. Nove Mesto pod Smrkem leży kilka kilometrów od granicy. Znalezienie Centrum Singltrek nie stanowi problemu, bo prowadzi tam jedna z głównych ulic Jindrichovicka. Parking jest obszerny, płatny 8 złotych za cały dzień - w całym Centrum można płacić koronami czeskimi, euro i złotówkami. 

Nad małym jeziorem stoi budynek Centrum Singltrek, w nim serwis rowerowy, sklep rowerowy, bistro (polecam kurczaka i ziemniaki z grilla - wypas), prysznice dla ludzi i rowerów i równie ważne wc. 

Do wyboru mamy 80 kilometrów tras, w tym dwie trasy po polskiej stronie. Wszystkie świetnie oznaczone - niestety czasem wandale zrywają tabliczki, ale mapa i oznaczenia są na tyle dobre, że nie sposób się zgubić. Znamienne, że tabliczki częściej znikają po polskiej stronie - nie wiem jakim kretynem trzeba być, żeby ukraść tabliczkę z oznaczeniem trasy, ale widać jest ich (kretynów) całkiem sporo. 


Trasy podzielone są na 3 kolory, niebieskie (najłatwiejsze), czerwone i najtrudniejsze czarne. Jest jeszcze trasa zielona, ale stanowi jedynie łagodny i szeroki podjazd do miejsca skąd można dojechać do pozostałych tras. Trasy czerwone i czarne mają podobny poziom trudności technicznej, różnią się w sumie tylko poziomem nachylenia zjazdów i podjazdów. Oczywiście wymagają roweru górskiego i wcześniejszego przygotowania - podjazdy nie są łatwe i potrafią dać w kość, czyli w mięśnie. No ale, by rzucić się w kilkukilometrowy zjazd, musimy najpierw te kilka kilometrów podjechać. 


Zdecydowana większość to trasy jednokierunkowe, więc bez obaw można rozpędzać się do dużych prędkości - oczywiście na tyle by nie wylecieć z trasy i nie spaść w przełęcz :) Na tym polega cały urok tych tras, im większe mamy umiejętności, tym rzadziej musimy zwalniać, w zasadzie każdy da radę zjechać, jeden zrobi to na ciągle wciśniętym hamulcu inny pojedzie szybciej. Niektóre fragmenty potrafią podnieść poziom adrenaliny i dają poczucie płynnego lotu w dół - ogarnia nas niesamowity flow, w zasadzie nie myśli się o niczym, jest się tylko skupionym na zjeździe - bardzo fajne uczucie. 


Co jakiś czas, teren jest tak wyprofilowany, że mamy możliwość wybicia się i wykonania mniejszego lub większego skoku. Chociaż na początku miałem problem z wymierzeniem siły wybicia przy prędkości i nachyleniu stoku, zrobiło mi się gorąco gdy o centymetry mijałem drzewo :) Polecam rozwagę, no chyba, że jesteście już full profi, w każdym bądź razie po kilku próbach da się wyczuć na ile możemy sobie pozwolić. Nam się poszczęściło i trafiliśmy na super pogodę, ale widać, że są fragmenty, które mokre od deszczu mogą stanowić wyzwanie. 

W sumie przejechaliśmy wszystkie trasy na południe od Centrum - jakieś 45 kilometrów, co zajęło nam około 6 godzin, w tym jedna dłuższa przerwa na posiłek. W płaskim terenie w tym czasie zrobilibyśmy dwa razy więcej, ale tutaj pierwszy raz poznaliśmy, co to znaczy stromy podjazd przez kilka kilometrów. Na koniec czuć było duży niedosyt, ale z góry zakładaliśmy brak noclegu, więc po obiedzie około 18 zaczęliśmy się pakować do samochodu. 

Jestem przekonany, że przynajmniej raz w roku będziemy wracać na Singltrek, bo trasy są naprawdę świetnie przygotowane, mamy do tego całe zaplecze rowerowe, a jeżeli ktoś nie posiada roweru górskiego, może go wypożyczyć za stosunkowo niewielkie pieniądze na miejscu. 

Nasze rowery spisały się świetnie na takiej trasie, w sumie nie musiałem nawet centrować koła, co zdarza mi się czasem po jeździe po wielkopolskich lasach. Czerwony finish line też dał radę i cały czas byliśmy cisi jak ninja. 

Na koniec clip z wyjazdu.