Ze względu na koszty i ograniczony czas, jaki mogliśmy przeznaczyć na jeżdżenie, branie własnych rowerów było nieopłacalne. W US to nie problem - można tam wypożyczyć w zasadzie co się chce. Nasze Treki Fuel wypożyczyliśmy w miasteczku Aptos w Epicenter Cycling. Bardzo przyjemne miejsce, baza startowa dla mnóstwa rowerzystów i biegaczy. Po załatwieniu formalności, załadowaliśmy się do samochodu sympatycznego człowieka z Shuttle Smith Adventures i po 40 minutowej jeździe byliśmy prawie na szczycie.
Na dzień dobry czekało nas jeszcze godzinne wjeżdżanie już na rowerze i dopiero wtedy dotarliśmy do typowych singletracków.
Co tu dużo owijać w bawełnę - ścieżki dały nam popalić. Nawet singltracki pod Smrekiem nie przygotowały nas technicznie na to, co nas czekało. Strome i wąskie zjazdy zniszczonymi przez wodę ścieżkami skutecznie podnosiły adrenalinę i wykazały, jak ludzie z nizin są słabi w te klocki, jeżeli regularnie nie jeżdżą w górzystym terenie.
Po zjechaniu na północną stronę lasu, wjechaliśmy ponownie na samą górę, co zajęło nam jakieś 2 godziny, po czym ruszyliśmy 20 kilometrowym (!) zjazdem do Aptos. To było coś, ścieżka na tyle szeroka, że można bez problemu pędzić ile fabryka dała i to przez nieprzerwane 20 kilometrów.
Przygoda i doznania wizualno-emocjonalne niesamowite. Szkoda tylko, że na jeżdżenie w tym rejonie mieliśmy tylko jeden dzień, bo obszar ogromny i warty głębszego poznania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz